W ramach zbliżających się Walentynek dziś będzie o łączeniu, bynajmniej nie ludzi w pary :) Skoro już opowiedziałam Wam o PALNIKACH i SKAMOLEKSIE, który jest niezbędny przy lutowaniu, to mogę przejść wreszcie do opisywania jakiejś czynności, a nie tylko narządków. Ale zaraz... przecież nie powiedziałam jeszcze nic o lucie, lutówce i paru przydatnych elementach, czyli jednak znów będzie o rzeczach materialnych. Ale nie martwcie się za nadto, zawrę w tym poście także sporo praktycznej wiedzy o LUTOWANIU.
KILKA PRZYDASI DO LUTOWANIA SREBRA
Oczywiście do łączenia innych metali też się przydadzą, ale tym razem będę opierała się na przykładach ze srebra. Na początek musimy zebrać kilka narzędzi i tzw. materiałów zużywalnych. Na naszym roboczym stole kolejno stawiają się:
- SKAMOLEKS lub inny ogniotrwały podkład.
- PALNIK zasilany gazem propan butan, na początku także może być to mini palnik na gaz do zapalniczek.
- WODA, a w zasadzie miska (najlepiej szklana) z wodą, w której będziemy płukać nasz zlutowany przedmiot
- ROZTWÓR KWASU AZOTOWEGO albo ortofosforowego, brzmi groźnie? Na szczęście w sklepach złotniczych znajdziecie także proszek do wykwaszania, który rozpuszcza się w wodzie. Działa bardzo dobrze, a nie jest taki groźny, jak kwasy, choć wdychać nie polecam.
- PĘSETA, a najlepiej kilka. Oczywiście na początek wystarczy jedna, ważne by była wygodna i dobrze chwytała.
- ELEMENTY wycięte z metalu, żeby było co ze sobą łączyć :)
No, to jak? Wszyscy gotowi, możemy zaczynać? To zaczynamy nasz program... Hola! Hola! Wstrzymajcie konie, mamy w tej naszej liście jeszcze pewne braki, które chciałabym omówić dokładniej :)
LUT
Na pierwszy ogień idzie lut, czyli srebro z różnymi domieszkami. Dzięki tym dodatkowym składnikom lut ma niższą temperaturę topienia niż srebro. Co, to daje w praktyce? A no najpierw powinien stopić się lut zanim uszkodzimy / nadtopimy sobie srebrną blachę... natomiast w praktyce bywa już różnie. Lut może występować w formie drutu (zwykle o grubości 0.5 lub 0.8 mm), rozwalcowanych pasków lub pasty. Pamiętajcie, żeby oznaczać sobie lut podpisami, po pierwsze by nie pomylić ich między sobą, po drugie - by nie zawieruszyły się Wam między zwykłymi drutami :)
Rozróżniamy różne twardości lutu, np: 450 / 700 / 800, a zwane są: naprawczymi, miękkimi i twardymi. Wraz ze wzrostem numeru lutu rośnie temperatura jego topnienia oraz ilość zawartego w nim srebra. I tak lut 450 zwykle stosowany jest tylko przy naprawach biżuterii, gdy potrzebujemy jak najniższej temperatury, by nie uszkodzić innych elementów produktu. Nie polecam go do ułatwiania sobie lutowania przedmiotu, który robimy od podstaw, gdyż ma on bardziej żółtą barwę i potem łatwo sobie coś zniszczyć przy dalszym łączeniu i nagrzewaniu (czyt. łatwo się lutuje i równie łatwo rozlutowuje, nawet jeśli tego nie chcemy :) Lutu 700 używamy do łączenia srebra próby 925 (i jeśli ktoś ma ochotę do również do miedzi i mosiądzu), najtwardszy jest lut 800, który służy do łączenia elementów wykonanych z czystego srebra, czyli np. carg. Pamiętajmy, że lutowanie musimy zaczynać od tych najtwardszych lutów, do tych o mniejszej temperaturze topnienia, jeśli nie zachowany kolejności, będziemy mieć spore problemy przy pracy.
LUTÓWKA
Płyn do lutowania, to własnie dzięki niemu lut rozpływa się po metalu. Jeśli zapomnimy użyć lutówki, to nici z lutowania. Lut nie będzie chciał się przyczepić albo zrobi się z niego kuleczka, mimo iż przedmiot będzie już odpowiednio nagrzany. I tutaj ważna uwaga: lutówki trzeba używać za każdym razem, gdy lutujemy lub poprawiamy łączenie, ponieważ w trakcie nagrzewania i studzenia jej warstwa zostaje usunięta.
Na rynku możemy znaleźć różne rodzaje płynów do łączenia, zazwyczaj mają kolor jaskrawo - żółty lub zielony. Na początek polecam małe opakowania, ja w ramach otwierania działalności zakupiłam takie o to duże baniaki, i jak widać słuuużą i słuuużą :) Ten po lewej zawiera dość specyficzny płyn - Abdek, który zachowuje się trochę inaczej niż standardowa lutówka.
Lutówkę zazwyczaj nakładamy tylko na miejsce łączenia, natomiast w przypadku abdeku, zanurzamy w nim cały przedmiot i podpalamy. Tak, zgadza się, abdek jest substancją palną (nawet na opakowaniu jest znak informujący nas o jego łatwopalności). Wygląda to trochę dziwnie, bo ukazuje się nam płonący (niebieskawym płomieniem), metalowy przedmiot, gdy ogień już zniknie możemy przystąpić do lutowania. Ten płyn lutowniczy ma jedną, bardzo ważną cechę - ochrania powierzchnię metalu przed utlenianiem się (nie zawsze wychodzi to perfekcyjnie, ale powierzchnia zazwyczaj wygląda lepiej niż po użyciu zwykłej lutówki).
Wśród moich planów jest wykonanie krótkich filmików, pokazujących między innymi takie niuanse, jak różnica w "zachowaniu" lutówki i abdeku. Na razie musicie mi wybaczyć posłużenie się tylko suchym opisem :)
CHIRURGICZNA PRECYZJA
To już ostatnie narządko, które chciałabym Wam przedstawić, zaraz przejdziemy do praktyki. Oto szczypce chirurgiczne (nota bene wiele dentystycznych i chirurgicznych narzędzi może się przydać w warsztacie jubilerskim, zatem jeśli macie znajomych z tej branży... czyhajcie, aż będą wymieniać sprzęt :D. Takowe, samozatrzaskowe szczypczyki są idealne do trzymania lutu. Niewielkie, wygodne i dobrze chwytają nawet cienki drucik, dzięki ząbkom.
A dzięki zatrzaskowi już nie musicie się przejmować utrzymaniem lutu, tylko pamiętajcie by dobrze je zacisnąć, bo inaczej mogą strzelić (otworzyć się) w trakcie lutowania i drucik poleci w siną dal. Oczywiście możecie używać także pęsety albo ciąć lut w drobne kawałeczki. Widziałam też, że wprawieni jubilerzy trzymają w ręku całą szpulkę drutu i tak lutują.
LUTOWANIE W KILKU KROKACH
Tak, to własnie teraz nadeszła ta wiekopomna chwila, czyli wreszcie bierzemy się do pracy, wszystkie etapy działania wymieniłam w punktach, by było Wam łatwiej :)
- Przygotowujemy kilka artefaktów: niepalną podkładkę, palnik, zapalniczkę, roztwór do wykwaszania, miskę z wodą, pensetę, lutówkę, lut, szczypce do cięcia lutu, no i nasz przedmiot...uffff
- Przedmiot układamy na podkładce, miejsce lutowania smarujemy lutówką przy pomocy pędzelka, układamy w tym miejscu np. cargę.
- Jeśli, to nasze pierwsze wprawki, to najlepiej pociąć lut na drobniutkie kawałeczki (2-3mm) i ułożyć tuż przy cardze (od wewnątrz!!!, po co ma się nam zabrudzić blacha na zewnątrz :)
- Zaczynamy nagrzewać przedmiot małym płomieniem... no, no! Mówiłam, że małym!. Lutówka ma jedną niemiłą cechę, gdy się ją podgrzewa zaczyna "puchnąć". Dosłownie robi się z niej taka pianka, która podnosi lut albo w ogóle gdzieś go odrzuca. W takiej sytuacji musimy z powrotem położyć go na miejsce przy pomocy pęsety. Jeżeli przed użyciem trochę rozwodnimy płyn lutowniczy, ten proces będzie delikatniejszy.
- Gdy lutówka zostanie wysuszona przez płomień, możemy go trochę zwiększyć. Pamiętajcie, by równo nagrzewać cały przedmiot. W momencie, gdy któryś z elementów robi się zbyt pomarańczowy, odsuwajcie palnik (tylko proszę nie kierujcie go na inne obiekty na biurku, mogą tego nie wytrzymać :)
- Kiedy zobaczycie, że lut popłynął przestańcie grzać, wyłączcie palnik i wrzućcie przedmiot do wykwaszania, potem mała kąpiel w wodzie i czas na oględziny. Najlepiej oglądać przedmiot pod światło, wtedy widać czy zostały jakieś luki. Czasem bardzo trudno zlutować, niektóre elementy na raz i trzeba to robić na raty, szczególnie przy dużych pracach. W takim przypadku powtarzamy cały proces z lutówką, jednak nie zawsze musimy dokładać lutu, gdy widać jego nadmiar, po prostu podgrzewamy całość i lut powinien wypełnić dziurki.
MAŁE PRZESTROGI:
- Nierozwodniona lutówka bardzo puchnie i odrzuca lut, dlatego trzeba ją wolno nagrzewać.
- Zawsze pamiętajmy o użyciu pęsety, nie paluszków :)
- Jeśli nie zastosujemy płynu do lutowania, to z łączenia nici.
- Lepiej lutować w kilku podejściach, niż dać za dużo lutu.
- Dobrze przemyślcie, gdzie położyć lut, zawsze szukajcie miejsca, gdzie będzie on najmniej widoczny (tak, jak w przypadku wnętrza cargi).
- Nie zostawiajcie niedolutowanych prac, na zasadzie "aaa mała dziureczka, nie będzie jej widać", prawdopodobnie wyjdzie w trakcie pracy i jeszcze coś Wam popsuje.
- Pamiętajcie o kolejności stosowania lutów o różnej twardości :)
W razie jakichkolwiek wątpliwości dajcie znać w komentarzach, mam nadzieję, że wyszło w miarę klarownie, ale jak już coś się umie, to czasem można pominąć jakiś istotny fakt :)
Na koniec mam do Was jedno malutkie pytanie: Jak wolelibyście bym się do Was zwracała? W liczbie mnogiej (tak, jak do tej pory), czy pojedynczej?
Trzymajcie się ciepło!
SKLEP WWW: www.sztukkilka.pl
FACEBOOK BIŻUTERIA: Sztuk Kilka Art Jewelry
PINTEREST: Sztuk Kilka - Inspiracje
***********************************************************
oooooooo trochę się napracuja
OdpowiedzUsuńFantastyczny wpis , szczególnie dla osób początkujących z lutowaniem :D ja mogę jedynie od siebie dodać, że zamiast skamoleksu świetna jest tez cegła szamotowa (o której kiedyś juz chyba wspominałaś ) dostępna w sklepach budowlanych, a do wykwaszania na początek wystarczy kwasek cytrynowy, woda ,garnuszek i oczywiście kuchenka hehe :D Co do lutowania, u mnie największym problemem jest wyżarte srebro tam gdzie płynie lut , zapewne powinnam podgrzewać go na raty :/ no i oczywiście lutowanie miedzi to moja zmora ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście zapomniałam wspomnieć o kwasku cytrynowym, bo sama nigdy go nie stosowałam :) Mi tez czasami zdarzają się takie nadżerki w miejscach, gdzie nieopatrznie znajdzie się jakaś grudka lutu, strasznie tego nie lubię :)
UsuńNo to ja tylko dopiszę się póki co do grona stosujących kwasek, z czasem zapewne to się zmieni. Artykuł super bo jak zwykle tego u nas mało albo za mało a u Ciebie jak na kursie merytoryczna i fachowa kumulacja :) a i ja lut kładę na miejsce lutowania dopiero po wstępnym wygrzaniu lutówki jak już ta biała pianka zaczyna znikać, ale to każdy chyba ma swój sposób, jak Ci co to też ich widziałam trzymający drut lutu w ręku :) Pozdrawiam M
UsuńA no też na początku tak robiłam, a jak doszłam do wprawy to zaczęłam używać tych chirurgicznych szczypiec i teraz dotykam lutem w odpowiednich miejscach, gdy wszystko jest już rozgrzane :)
UsuńWspaniałe, serdecznie dziękuję. Mam też pytanie? Znalazłam informację o miedzi,że po wycięciu, element został wrzucony do wody, następnie na 2-3min do kwasu. Dopiero wówczas przystąpiono do lutowania.
OdpowiedzUsuńMożesz mi coś rozjaśnić w tej sprawie?
Zwykle po wygrzaniu elementu wrzucamy go do kwasu, a potem do wody. Czasami jeśli używamy np. roztworu kwasu azotowego, ten proces jest odwrotny, bo przy wrzucaniu gorącego elementu do kwasu zbytnio by pryskał i moglibyśmy zrobić sobie krzywdę. Po co te wszystkie zabiegi? A no w trakcie wygrzewania / lutowania blachy na powierzchni metalu tworzą się tlenki, na których nie da się lutować, a kwas je usuwa :)
UsuńNareszcie wszystko o lutowaniu dla początkujących w jednym miejscu - krótko, zwięźle i na temat. Czekam z niecierpliwością na filmy.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba :D po urlopie będę musiała ostro pokombinować z filmami :D
UsuńChciałoby się skopiować i wkleić pod wszystkimi Twoimi postami komentarz: niezwykle wartościowa i pełna "tajemnych" informacji treść posta ! Przydatna w 100% -tach ! Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że możesz do nas pisać tak, jak Ci wygodniej... do nas, albo... do mnie :D Tylko PISZ :D
Dziękuję Ci pięknie za te słowa! :D
UsuńCześć. Mam trochę nietypowe pytanie. Kupiłam Abdek i widzę, że jest na nim ostrzeżenie, że może wpływać na płodność i szkodliwie wpływać na płód. Czy na lutówce też są takie ostrzeżenia? Czy znasz jakiś bezpieczny płyn dla kobiet w ciąży?
OdpowiedzUsuńZ góry dziękuję za odpowiedź. (Świetny blog!)
M.
Cześć :) niestety na lutówce podpis jest ten sam, pytanie brzmi w jaki sposób ona wpływa na organizm, czy chodzi o opary w trakcie lutowania, czy kontakt ze skórą. Przypuszczam, że większość substancji chemicznych stosowanych w jubilerstwie będzie mieć takie ostrzeżenie, podobnie np. jest z oksydą.
UsuńP.S. ten blog w zasadzie jest już nieczynny, dlatego zapraszam Cię na moją stronę, gdzie uzupełniam dawne wpisy oraz dodaję zupełnie nowe: www.sztukkilka.pl/blog
Pozdrawiam
Marta